Islandia – raj dla fotografów

Islandia – nazywana jest rajem dla fotografów, chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć dlaczego. Różnorodność krajobrazów, ilość potężnych wodospadów oraz warunki pogodowe, które zmieniają się jak w kalejdoskopie, czynią ten kraj jednym z najbardziej niesamowitych miejsc na świecie. Przynajmniej według nas. Po pięciodniowej eskapadzie jesteśmy pewni, że nie była to nasza ostatnia wizyta w tej krainie pełnej kontrastów, gdzie lodowce piętrzą się na zboczach wulkanów, po horyzont widać niesamowite pola lawowe pokryte mchem, a populacja owiec czterokrotnie przewyższa populację ludzi. Dodatkowo ostatnio stała się miejscem o wiele bardziej dostępnym, niż parę lat temu. Obecnie znaleźć można mnóstwo bezpośrednich połączeń z Polski do Keflaviku. Więc na co czekać?

Autor: Angelika Mazur

Zawsze staramy się planować swoje podróże tak, aby pochłaniały one jak najmniej naszego budżetu. Tym bardziej, że staramy się podróżować minimum raz na dwa miesiące. Jednym ze sposobów oszczędzania na wyjeździe jest zminimalizowanie ilości bagażu. Co za tym idzie – również sprzętu fotograficznego, który nie oszukujmy się, zabiera sporo miejsca i nie należy do najlżejszych. Termin na odwiedziny wybraliśmy dość późny, a dokładniej koniec września. Wizyta na Islandii w tym okresie oznacza, że należy się już spodziewać przenikliwego zimna. Fakt ten w połączeniu ze śmiałą decyzją, że jedynym naszym schronieniem będzie auto i namiot na jego dachu, spowodował że znaczącą częścią ekwipunku, który zabraliśmy, były ciepłe śpiwory i reszta sprzętu outdoorowego. Pomijając ogromne ceny zakwaterowania na Islandii, czy jest coś piękniejszego niż nocleg z milionem gwiazd nad głową, a przy odrobinie szczęścia, niebem malowanym piękną zorzą? Okej, zejdźmy na ziemię. Temperatury w nocy oscylowały w granicach 2-3 stopni, więc nasza decyzja o ograniczeniu zabranego ze sobą sprzętu fotograficznego była jak najbardziej słuszna, zwłaszcza, że do jednego auta musiały zapakować się cztery osoby. Auto pełniło funkcję noclegu, kuchni, szafy, a w niesprzyjających warunkach pogodowych nawet jadalni. Dlatego zabrałam ze sobą mój ulubiony obiektyw o najbardziej uniwersalnej ogniskowej 35 mm – Sigma 1.4 ART. Moim zdaniem jest to wszechstronne szkło o stosunkowo niewielkiej wadze i wymiarach w porównaniu do swoich możliwości. Jest on bardzo jasny i ostry, więc przepięknie maluje zarówno w portrecie, jak i świetnie sprawdza się w fotografii podróżniczej i krajobrazowej. Skoro już przy sprzęcie jesteśmy, muszę się Wam przyznać, że jestem straszną niezdarą, więc w takim terenie nie mogło zabraknąć w moim wyposażeniu filtrów ochronnych do mojej ukochanej Sigmy. W związku z tym w podróży, oprócz dwójki świetnych znajomych towarzyszyło nam dwóch nowych przyjaciół obiektywu (od tamtej pory towarzyszą nam stale), a mowa tu o filtrach Marumi z serii DHG – w wersji ochronnej oraz polaryzacyjnej.

Autor: Angelika Mazur

Szczerze mówiąc, nigdy nie przykładałam wagi do ochrony obiektywu. Wiadomo, że człowiek uczy się na błędach, a mnie taki błąd kosztował praktycznie utratę ulubionego szkła! Po tej wyprawie muszę stwierdzić, że filtry były niezbędną częścią ekwipunku. Podczas naszej podróży porywisty wiatr unosił pył i piach, a przejścia pod wodospadem, które swoją drogą są niesamowitym przeżyciem, dawały nieźle w kość nie tylko nam, ale i naszemu sprzętowi. Woda docierała dosłownie WSZĘDZIE. Jednak to nie był ostateczny powód dla którego zdecydowałam się nie rozstawać z filtrami. Woda, pył, piach – powiedzmy sobie szczerze, są nieodzownym elementem fotografii podróżniczej i spotykałam się z nimi na każdym wypadzie w góry. Ostatecznie w moim postanowieniu utwierdził mnie fakt, że po jednym takim przejściu, aparat dosłownie wyślizgnął mi się z rąk i obiektywem uderzył o skały. I tu – szczęście w nieszczęściu. Jedyna rzecz, która została zniszczona, to filtr ochronny. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby w tamtej chwili obiektyw nie miał dodatkowego zabezpieczenia.

Autor: Angelika Mazur

Wróćmy jednak do naszej ukochanej Islandii. Jako, że my na naszych podróżach fizycznie nie wypoczywamy, zgodnie z tradycją założyliśmy, że musimy zobaczyć jak najwięcej, co finalnie oznaczało, że plan zakładał objechanie całej wyspy w pięć dni! Przerażał nas fakt, że prowadzi tam jedna główna trasa, wzdłuż wybrzeża i kiedy już będziemy za połową, nie ma powrotu, a przecież musieliśmy dotrzeć na samolot powrotny. Dlatego był to jeden z najbardziej intensywnych i nieco stresujących wyjazdów. Można powiedzieć, że materiał który tu widzicie, powstał bardziej podczas postojów na trasie, niż w trakcie eksplorowania tej magicznej krainy. W każdym razie, możemy z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że da się! Pokonaliśmy całą trasę bez przeszkód. Okazało się nawet, że w tym stresie i ze świadomością, że musimy się śpieszyć i gnać naprzód, źle przekalkulowaliśmy trasę i ilość noclegów. Dopiero na północy wyspy nieopodal Akureyri, podczas trzeciej nocy zdaliśmy sobie sprawę, że mamy jeden nadprogramowy dzień. Oczywiście nie wykorzystaliśmy zapasu naszego czasu na odpoczynek. Stwierdziliśmy, że musimy go jakoś rozsądnie wypełnić i oprócz standardowej wycieczki główną “jedynką” postanowiliśmy przetestować nasze 4×4 i odwiedzić również Fiordy Zachodnie. Jest to zapomniana część Islandii, gdzie asfaltu się nie uświadczy, natomiast widoki, zupełnie odmienne od tych które można podziwiać na reszcie wyspy, wynagradzają te niedogodności. Jeśli chcecie przenieść się choć na chwilę w tamte rejony i poczuć klimat tego niesamowitego miejsca, zapraszam Was również do obejrzenia krótkiego filmu, który zmontował Miłosz – druga połówka projektu Start Your Adventure. Natomiast jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej szczegółów na temat organizacji takiej eskapady, koniecznie zerknijcie na naszą relację z tego wyjazdu na Instagramie.

Autor: Angelika Mazur

Poruszmy jeszcze temat fotografii. Widzicie to zdjęcie? Naszym oczom ukazał się cudowny widok na lodowiec, a w tle grała piosenka Straight Back Down – Deana Lewisa, już wyobrażałam sobie ten piękny kadr. Wszystko wyglądało idealnie, lecz kiedy chwyciłam za aparat okazało się, że lodowiec widać tak samo jak przepiękny księżyc w pełni na zdjęciu, które zrobicie telefonem – czyli wcale. I tu z pomocą przyszedł filtr polaryzacyjny, który wzmocnił kontrast i uwydatnił zarys zarówno chmur, jak i lodowca. W tym przypadku po raz kolejny Sigma 35 mm 1.4 ART w połączeniu z filtrem Marumi spisała się na medal. Jak na zdjęcie przez brudną szybę auta strzelone z tylnych siedzeń wygląda chyba całkiem przyzwoicie. Jedynym momentem, kiedy zabrakło mi drugiego obiektywu było fotografowanie niesamowitego zjawiska, jakim jest zorza polarna. Była dosłownie nad nami i w tej sytuacji najlepiej spisałby się obiektyw o szerszym kącie, który zdecydowanie będzie musiał wkrótce dołączyć do naszej skromnej rodzinki.

Autor: Angelika Mazur

Mimo, że wiele osób mówiło nam, że ta wyprawa to wariactwo i nie ma szans na pokonanie tej trasy w tak krótkim czasie, cali i zdrowi dotarliśmy na lotnisko. Nie po raz pierwszy przekonaliśmy się, że jesteśmy bardzo zgranym zespołem i wierzymy, że razem możemy dokonywać rzeczy pozornie niemożliwych. W końcu poznaliśmy się w podróży!

Autor: Angelika Mazur

Instagram @startyouradventure.pl

FB Start Your Adventure (https://www.facebook.com/startyouradventurepl/)